Miał być happy end...
Wracam tu po latach. Sądziłam, że w końcu odnalazłam szczęście. Pocharatana po jednym nieudanym związku na który poświęciłam 6 lat przyszedł czas na kolejny...tym razem zmarnowałam dużo więcej czasu. Czuję bezsilność, mam poczucie straconych lat i wiem, że wszystko czego pragnęłam, na co liczyłam z "Nim" nie ma prawa się ziścić. Jak to jest być szczęśliwą? Wydawało mi się, że w końcu moge napisać, że to wiem. Dziś stoję pod ścianą. Nie wiem co dalej, co jeszcze czeka mnie w życiu. Na ten moment czeka piwo w lodówce (tak, przede wszystkim ono), podobno narzeczony i zero planów na przyszłość. Nie ma mowy o dziecku, o założeniu swojej rodziny, nie ma w tych planach "nas", jest on i jego rodzina. Wyrocznia dla której on jest w stanie poświęcić nasz związek. Kilka lat temu myślałam, że przede mną cudowne życie u jego boku. On rozwodnik, ja panna - oboje bez zobowiązań. Zanim zdecydowaliśmy się na budowę domu przegadaliśmy setki wieczorów na temat wspólnych planów, tego jak chcelibyśmy żeby wyglądało nasze wspólne życie. Miało być jak w bajce...było. Do czasu - zawsze do czasu gdy pojawiała się ona. Jego rodzina. Teraz już wiem, że nie można zbudować szczęścia z kimś, kto zamiast związku z nami, tworzy "chory" związek z rodziną. Z nią nie mam szans...